Tym bardziej, im dłużej czekamy na dopisanie kolejnego
olimpijskiego rozdziału. I tak jest ze wszystkim, dopiero czas pokazuje
prawdziwą wartość tego, co już się wydarzyło. To wszystko skłoniło mnie
do rozpoczęcia tego cyklu.
Na olimpiadzie grali hokeiści urodzeni w Wyrach, Mysłowicach, a nawet Świętochłowicach, ale zabrakło na niej zawodników urodzonych w Tychach. Co nie znaczy, że nie mieliśmy na niej swoich wychowanków. Było ich trzech, choć każdy urodzonych w innym mieście.
- To nie było możliwe - mówi Dariusz Garbocz, jeden z tej trójki - Tychy cały czas krzepły. Jako drużyna, która powstała niewiele wcześniej, i jako miasto. Szansę na grę na olimpiadzie rodowici tyszanie praktycznie nie mieli, w mojej kategorii wiekowej było ich zaledwie kilku. Pozostali przyjeżdżali z różnych rejonów Polski.
Z pewnością doczekalibyśmy się jednak takiego powołania, gdyby w czasach nowożytnych nasza kadra grała razem z najlepszymi, bo tyski GKS to wyróżniająca się drużyna XXI wieku.
A tak, przez podupadanie tej dyscypliny musimy skupić się na przeszłości, licząc, że przyszłość okaże się łaskawsza niż teraźniejszość.
Pierwszym powiewem wielkiego hokejowego świata było sprowadzenie do drużyny dwóch olimpijczyków z Lake Placid, gdzie Polacy pokonali Finów, z którymi nie potrafili wygrać długich trzynaście lat i uplasowali się za reprezentacją Klonowego Liścia na miejscach 7-8.
Gra zawodników tej klasy w drużynie, która zaledwie rok wcześniej awansowała do ekstraligi było sporą niespodzianką. Nie doszłoby do tego, gdyby ich macierzysty klub, GKS Katowice nie spadł z ligi. Spowodowało to przenosiny do sąsiedniego miasta, które w tabeli zajęło zaledwie miejsce wyżej.
Jeden z nich to napastnik, rodowity mysłowiczanin, Andrzej Małysiak. Małysiak grał w drużynie przez rok, po czym po MŚ grupy B w Klagenfurcie skorzystał z okazji i wyrwał się z komunistycznej rzeczywistości. Ten rok wystarczył mu jednak do wywalczenia pierwszego medalu w dziejach tyskiego klubu. Jego ojciec 10 lat później przejął posadę trenerską w klubie, którym dyrygował wraz z kolejnym olimpijczykiem (o nim poniżej).
Tego medalu nie byłoby, jak pisała prasa, bez drugiego reprezentanta, który wraz z upływem czasu stawał się symbolem GKS-u i mało kto pamięta, że pochodzi z Rudy Śląskiej, tak bardzo wrósł korzeniami w tyską ziemię. Zasługi Henryka Grutha można wymieniać długo. Został uznany najlepszym obrońcą wg PZHL-u, jest członkiem IIHF Hall of Fame, a najbardziej utytułowany trener Sbornej w historii, Wiktor Tichonow, powtarzał, że Gruth miałby pewne miejsce w jego kadrze. Miał szansę pojechać na olimpiadę już w 76, ale osiemnastolatkowi plany pokrzyżowała kontuzja i skończyło się „tylko” na czterech igrzyskach. Wystąpił 240 razy z orzełkiem na piersi, co do dzisiaj jest rekordem.
Z GKS-em wywalczył komplet medali lat 80-tych, trwał w klubie nawet, gdy ten walczył ze wszystkich sił o przetrwanie, jako zawodnik, trener i wiceprezes.
Po zdobyciu kolejnego brązu do klubu zawitał partner Grutha z reprezentacji, wychowanek Naprzodu, Ludwik Synowiec, który spędził tutaj sześć lat, walnie przyczyniając się do wywalczenia pierwszego i długo jedynego srebra, by kolejne sześć rozegrać w Niemczech. Na swe drugie igrzyska w 84 roku, podobnie jak Gruth pojechał już w barwach tyszan. Obaj tym samym zostali pierwszymi prawdziwymi olimpijczykami GKS-u. Razem zagrali we wszystkich spotkaniach w Sarajewie. Polacy ponieśli porażkę w meczu o siódmą lokatę z USA, a Gruth zaliczył swoją premierową asystę w spotkaniu z NRD.
Na igrzyska w Calgary pojechało dwóch tyszan - nowy chorąży reprezentacji Gruth (przejął tę funkcję po Józefie Łuszczku) oraz pierwszy nasz wychowanek, który spędził w GKS-ie 11 sezonów (zdobywając srebro i brąz), Mirosław Copija.
Urodzony w Bielsku-Białej napastnik miał wielki talent. Zaczął trenować hokej w wieku 13 lat, gdy nie mógł znieść braku dyscypliny u swojego trenera piłkarskiego. Późno rozpoczęta nauka wcale mu nie przeszkodziły w karierze. To od niego grać uczył się Czerkawski. Sam uważa, że najlepsze mecze zagrał właśnie na igrzyskach przeciw Kanadzie (0-1) i Szwecji (1-1), niestety afera dopingowa po meczu z Francją podłamała zespół i nie odniósł on żadnego zwycięstwa kończąc na 10 miejscu, choć Polska mogła być rewelacją. Copija wpisał się w statystyki zdobywając asystę przy golu Pacuły podczas przegranego spotkania z Finlandią 1-5.
Występował także w Nowym Targu, z którym zdobył 5 złotych medali, za co „Sport” tytułował go „góralem bez ciupagi.”
Zagrał na jednych igrzyskach, a mógł jeszcze na jednych, ale o tym następnym razem...
Na olimpiadzie grali hokeiści urodzeni w Wyrach, Mysłowicach, a nawet Świętochłowicach, ale zabrakło na niej zawodników urodzonych w Tychach. Co nie znaczy, że nie mieliśmy na niej swoich wychowanków. Było ich trzech, choć każdy urodzonych w innym mieście.
- To nie było możliwe - mówi Dariusz Garbocz, jeden z tej trójki - Tychy cały czas krzepły. Jako drużyna, która powstała niewiele wcześniej, i jako miasto. Szansę na grę na olimpiadzie rodowici tyszanie praktycznie nie mieli, w mojej kategorii wiekowej było ich zaledwie kilku. Pozostali przyjeżdżali z różnych rejonów Polski.
Z pewnością doczekalibyśmy się jednak takiego powołania, gdyby w czasach nowożytnych nasza kadra grała razem z najlepszymi, bo tyski GKS to wyróżniająca się drużyna XXI wieku.
A tak, przez podupadanie tej dyscypliny musimy skupić się na przeszłości, licząc, że przyszłość okaże się łaskawsza niż teraźniejszość.
Pierwszym powiewem wielkiego hokejowego świata było sprowadzenie do drużyny dwóch olimpijczyków z Lake Placid, gdzie Polacy pokonali Finów, z którymi nie potrafili wygrać długich trzynaście lat i uplasowali się za reprezentacją Klonowego Liścia na miejscach 7-8.
Gra zawodników tej klasy w drużynie, która zaledwie rok wcześniej awansowała do ekstraligi było sporą niespodzianką. Nie doszłoby do tego, gdyby ich macierzysty klub, GKS Katowice nie spadł z ligi. Spowodowało to przenosiny do sąsiedniego miasta, które w tabeli zajęło zaledwie miejsce wyżej.
Jeden z nich to napastnik, rodowity mysłowiczanin, Andrzej Małysiak. Małysiak grał w drużynie przez rok, po czym po MŚ grupy B w Klagenfurcie skorzystał z okazji i wyrwał się z komunistycznej rzeczywistości. Ten rok wystarczył mu jednak do wywalczenia pierwszego medalu w dziejach tyskiego klubu. Jego ojciec 10 lat później przejął posadę trenerską w klubie, którym dyrygował wraz z kolejnym olimpijczykiem (o nim poniżej).
Tego medalu nie byłoby, jak pisała prasa, bez drugiego reprezentanta, który wraz z upływem czasu stawał się symbolem GKS-u i mało kto pamięta, że pochodzi z Rudy Śląskiej, tak bardzo wrósł korzeniami w tyską ziemię. Zasługi Henryka Grutha można wymieniać długo. Został uznany najlepszym obrońcą wg PZHL-u, jest członkiem IIHF Hall of Fame, a najbardziej utytułowany trener Sbornej w historii, Wiktor Tichonow, powtarzał, że Gruth miałby pewne miejsce w jego kadrze. Miał szansę pojechać na olimpiadę już w 76, ale osiemnastolatkowi plany pokrzyżowała kontuzja i skończyło się „tylko” na czterech igrzyskach. Wystąpił 240 razy z orzełkiem na piersi, co do dzisiaj jest rekordem.
Z GKS-em wywalczył komplet medali lat 80-tych, trwał w klubie nawet, gdy ten walczył ze wszystkich sił o przetrwanie, jako zawodnik, trener i wiceprezes.
Po zdobyciu kolejnego brązu do klubu zawitał partner Grutha z reprezentacji, wychowanek Naprzodu, Ludwik Synowiec, który spędził tutaj sześć lat, walnie przyczyniając się do wywalczenia pierwszego i długo jedynego srebra, by kolejne sześć rozegrać w Niemczech. Na swe drugie igrzyska w 84 roku, podobnie jak Gruth pojechał już w barwach tyszan. Obaj tym samym zostali pierwszymi prawdziwymi olimpijczykami GKS-u. Razem zagrali we wszystkich spotkaniach w Sarajewie. Polacy ponieśli porażkę w meczu o siódmą lokatę z USA, a Gruth zaliczył swoją premierową asystę w spotkaniu z NRD.
Na igrzyska w Calgary pojechało dwóch tyszan - nowy chorąży reprezentacji Gruth (przejął tę funkcję po Józefie Łuszczku) oraz pierwszy nasz wychowanek, który spędził w GKS-ie 11 sezonów (zdobywając srebro i brąz), Mirosław Copija.
Urodzony w Bielsku-Białej napastnik miał wielki talent. Zaczął trenować hokej w wieku 13 lat, gdy nie mógł znieść braku dyscypliny u swojego trenera piłkarskiego. Późno rozpoczęta nauka wcale mu nie przeszkodziły w karierze. To od niego grać uczył się Czerkawski. Sam uważa, że najlepsze mecze zagrał właśnie na igrzyskach przeciw Kanadzie (0-1) i Szwecji (1-1), niestety afera dopingowa po meczu z Francją podłamała zespół i nie odniósł on żadnego zwycięstwa kończąc na 10 miejscu, choć Polska mogła być rewelacją. Copija wpisał się w statystyki zdobywając asystę przy golu Pacuły podczas przegranego spotkania z Finlandią 1-5.
Występował także w Nowym Targu, z którym zdobył 5 złotych medali, za co „Sport” tytułował go „góralem bez ciupagi.”
Zagrał na jednych igrzyskach, a mógł jeszcze na jednych, ale o tym następnym razem...
0 razy skomentowano :
Prześlij komentarz
Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)