wtorek, 13 listopada 2012

Rozgrywki trwają, a zmiany nadchodzą. Znowu...

Zmiana prezesa co prawda była, ale stare metody wprowadzania dziwnych idei w trakcie sezonu pozostały. Tym razem nie wyszły jednak z hokejowej centrali, a z klubów, które na nieszczęściu torunian budują swój "sportowy" kapitał. I wszystko wskazuje na to, że za 3 dni Piotr Hałasik temu pobłogosławi, bo zapewniał, że klubom stać na drodze nie będzie.

Wbrew apelom i zapewnieniom klubowych działaczy, ciężko oprzeć się wrażeniu, że proponowanym zmianom przyświecały własne interesy. Zanim doszło do porozumienia za reformą opowiadał się Sanok, Oświęcim, Katowice i Sosnowiec. Przeciw były Tychy, Jastrzębie i Kraków. Taki podział nie zaskoczył nikogo, kto popatrzył na tabelę. Gdzie zapodziało się to działanie dla dobra polskiego hokeja i troska o kibiców?

Po wycofaniu się z rozgrywek KS-u Toruń nikt z ligi by nie spadł, a o medale walczyłaby pierwsza czwórka. Pozostałe trzy drużyny, bez wiary w awans, mogłyby już teraz zacząć przygotowania do kolejnego sezonu. I tym straszyły ekipy z miejsc 4-7, same w ten sposób przyznając, że starać już im się nie chce.
Był kij, pojawiła się i marchewka. Obiecano pierwszej drużynie bezpośredni awans do półfinału, z pominięciem rundy pierwszej, którą rozegrać miały drużyny z miejsc 2-7. Kolejnym miastem skwapliwym do zmian został lider z Sanoka.

Pozostałym klubom ciężko się dziwić, że z początku nie wyrażały na rewolucję zgody - widziały, że ich walka o play-off od początku sezonu przestaje mieć sens i po raz kolejny zburzona zostanie idea równych szans w najważniejszej części sezonu. W ewentualnym półfinale znalazłyby się w gorszym położeniu, niż zwycięzca ligowej tabeli, z którym miałyby się mierzyć.
Jednak same nie zaproponowały swojej recepty, zasłaniając się argumentem, że w trakcie gry reguł się nie zmienia. Pogląd skądinąd słuszny, ale wobec upadku jednego z ligowych klubów i takich, a nie innych głosów z dołu, chowanie głowy w piasek było wyłącznie patrzeniem na czubek własnego nosa.

Ostatecznie malkontenci zdecydowali się poprzeć proponowaną korektę rozgrywek. Jakim cudem prezes Unii Oświęcim, Artur Januszyk przekonał wszystkich do swoich pomysłów pozostanie jego słodką tajemnicą. Warto jednak jeszcze raz przyjrzeć się straszakowi, który stał za omawianymi zmianami. Ryzyko odpuszczania spotkań będzie występowało zawsze, niezależnie od regulaminów, dopóki w hokeju nie pojawią się sponsorzy i pieniądze z prawdziwego zdarzenia. Czy więc po wprowadzeniu zmian, kluby z dołu tabeli, od najbliższej kolejki zaczną walczyć do ostatniej kropli krwi? O co mają walczyć, skoro play-off i ligowy byt mają mieć zapewniony? Czy nagle zapomną o kalkulacjach, o które wcześniej posądzały siebie na wzajem? Czy miejsce w tabeli znów będzie miało znaczenie i 7 demobilizujących punktów, które dzieliły Unię od czwartej Cracovii i szóstej Gieksy teraz zmobilizuje zainteresowanych do pościgu? Czy rzeczywiście niektórym chodziło o coś więcej, niż tylko skrócenie sobie drogi do sukcesów?

Pytań byłoby mniej, gdyby skupiono się rzeczywiście na znalezieniu remedium na przewidywaną "chorobę" słabszych drużyn. Idealne wyjście nie istnieje, kto ma zamiar grać niesportowo i tak znajdzie powód, ale może górną połówkę tabeli trzeba było zostawić w spokoju i zająć się tą dolną? Może gdyby miejsca 5-7 grały play-off między sobą, na zasadzie każdy z każdym, o uniknięcie baraży z wiceliderem I. ligi, na dole zrobiłoby się ciekawiej, a i szanse półfinalistów byłyby równe.

0 razy skomentowano :

Prześlij komentarz

Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)