Po pierwsze - od lat wiadomo, że GKS tak grać nie potrafi. Że w meczach o dużą stawkę, taka gra to wręcz sabotaż.
Prowadząc po pierwszej tercji GKS przegrał dwa razy z Cracovią, a prowadząc po drugiej z Zagłębiem (wszystkie u siebie), natomiast w play-off na początku rywalizacji poniósł porażkę ze Stoczniowcem i roztrwonił dwubramkowe prowadzenie w Oświęcimiu.
Z kolei w drugą stronę był w stanie zrewanżować się Zagłębiu i wygrać ze Stoczniowcem. W pierwszej i drugiej rundzie p-o, ani razu (!) ta sztuka się tyszanom nie udała (rywalom trzykrotnie).
Po drugie - wszystkie te porażki były jednobramkowe, wniosek - w Tychach nie ma komu wziąć sprawy w swoje ręce, kiedy gra się nie układa i klęska zagląda w oczy. Brak prawdziwego lidera widać gołym okiem, w efekcie zawodnicy wyspecjalizowali się w „bezstresowym wygrywaniu” - dopóki mecz wychodzi, to jest dobrze, ale jak zaczynają się schody, to zaczyna się problem.
GKS nie był w stanie zrobić nawet krzywdy Naprzodowi, punkty musiał ratować walkower. Tylko raz doprowadził do zwycięskiej dogrywki, we wspomnianym już meczu w Gdańsku, a trzema innymi spotkaniami Ślązacy rzeczywiście wywalczyli punkty osiągając remis przed końcowym gwizdkiem. Reszta spotkań, to konsekwencja „bronienia wyniku”. W dodatku na siedem rozstrzygnięć „po czasie” hokeiści tylko dwa razy okazywali się lepsi (w zeszłym roku było dokładnie na odwrót). Niezbyt imponujący wynik jak na co najmniej srebrnych medalistów, zwłaszcza, że w p-o często dochodzi do karnych.
I wreszcie jest też po trzecie - tyszanie zadowalają się zbyt małą zaliczką. Inna sprawa, że nawet dwubramkowe prowadzenie to za mało (vide porażka z Unią i po karnych z Cracovią). Natomiast na więcej tyszan nie stać. Obojętnie jak bardzo uda zdominować się rywala na początku, to efektem jest tylko kilkanaście niewykorzystanych sytuacji. Ze swoją skutecznością GKS jest dopiero na 5 miejscu w lidze, ale nie ma się co temu dziwić, skoro po zawodnikach nie widać, żeby byli w najwyższej formie. Brakuje lidera, ale i na grę drużynową nie bardzo można liczyć - cały sezon wynik ciągnie jedna piątka, która zdobyła jak na razie 80 ze 173 rzeczywiście strzelonych bramek (utrzymując na potrzeby tych statystyk wyniki i osiągnięcia ze wszystkich spotkań zakończonych walkowerem), co daje 46%. Od czasów „Superataku” gra GKS-u nie zależała tyle od pojedynczych graczy. Pozostali grają poniżej oczekiwań - najlepszy snajper w poprzednim sezonie Ladislav Paciga, po kontuzji ciągle nie złapał rytmu i może pochwalić się zaledwie 6 bramkami. Również Csorich nie jest już postrachem bramkarzy.
Oprócz Bagińskiego, Woźnicy i Sokoła lepszy dorobek punktowy, niż w roku ubiegłym osiągnęli tylko Galant i Banachewicz, ale oni są dopiero melodią przyszłości i ze względu na niewielkie osiągnięcia, łatwo swoje rekordy mogą poprawić.
Czy osamotniony drugi atak ligi starczy na drużynę, która rozbroiła pierwszy?
Również przewagi i osłabienia kolejny sezon pozostawiają wiele do życzenia, drużyna zdobyła tylko jedną bramkę w przewadze więcej, niż rywale (36 do 35), a mając przewagę co najmniej jednego zawodnika, sama straciła ich aż 11.
Wracając jeszcze do stylu gry prezentowanego przez hokeistów ze Śląska - na podstawie pierwszego gola można było obstawiać końcowego zwycięzcę i dorobić się niemałej fortuny. Tyszanie otwierając wynik spotkania prawie zawsze wygrywali, a tylko raz schodzili na pierwszą przerwę przegrywając, pomimo pozytywnego początku (ostatni mecz z KH Sanok). Potrafili także, aż 5 razy (na 13) odrobić taką stratę, co najmniej doprowadzając do remisu, by ostatecznie zwyciężyć (rywalom ta sztuka udała się tylko dwukrotnie).
W pozostałych dwóch tercjach emocji już jednak nie było, kto prowadził/przegrywał przed drugą czy trzecią ten wiedział jak mecz się zakończy (wyjątki od tej zasady przytoczono na początku artykułu).
Play-off wprowadził w tej regularności więcej zamieszania - tyszanie przegrali połowę z sześciu spotkań, w których pierwsi posyłali na deski oponenta, na pocieszenie wygrywając wszystkie (!) trzy potyczki, w których zaczynali od utraty bramki.
Niestety zawodnicy strzelają też prawie 1,5 bramki na mecz mniej (tracą pół bramki mniej) i łapią więcej kar.
Zadyszkę przed najważniejszą częścią sezonu, jak również niezachwycającą grę już w trakcie walki o medale, gracze z Tychów tłumaczyli ciężkimi przygotowaniami do… samej walki. Czy forma rzeczywiście przyjdzie na sam koniec?
Ostatnim meczem z Unią Sobecki pokazał, że wraca na swój poziom najlepszego bramkarza ligi, Vítek rozkręcał się cały sezon, ale w końcu zaczyna pełnić w drużynie rolę, do której go ściągnięto.
To, że rywalizacja zaczyna się w Krakowie, wbrew pozorom również pasuje GKS-owi - jedyne zwycięstwo nad przeciwnikiem odniósł na arenie, która będzie świadkiem dzisiejszej konfrontacji. To, że grają na wyjeździe również im specjalnie nie komplikuje sprawy - poza własnym terenem zanotowali tylko jedno zwycięstwo mniej.
Mimo że czeka nas kolejny maraton i za 10 dni wszystko będzie jasne, wreszcie obie ekipy miały wystarczająco dużo przerwy by odpocząć, nie będzie więc już miejsca na wymówki, zwłaszcza, że Szarotki pokazały, że nawet bonus dla Cracovii, nie jest wystarczającym handicapem.
Od Stoczniowca i Unii tyszanie byli lepsi o tyle, o ile trzeba było. Czy od drużyny krakowskiej też będą lepsi, akurat o tyle by zdobyć mistrzostwo?
Prowadząc po pierwszej tercji GKS przegrał dwa razy z Cracovią, a prowadząc po drugiej z Zagłębiem (wszystkie u siebie), natomiast w play-off na początku rywalizacji poniósł porażkę ze Stoczniowcem i roztrwonił dwubramkowe prowadzenie w Oświęcimiu.
Z kolei w drugą stronę był w stanie zrewanżować się Zagłębiu i wygrać ze Stoczniowcem. W pierwszej i drugiej rundzie p-o, ani razu (!) ta sztuka się tyszanom nie udała (rywalom trzykrotnie).
Po drugie - wszystkie te porażki były jednobramkowe, wniosek - w Tychach nie ma komu wziąć sprawy w swoje ręce, kiedy gra się nie układa i klęska zagląda w oczy. Brak prawdziwego lidera widać gołym okiem, w efekcie zawodnicy wyspecjalizowali się w „bezstresowym wygrywaniu” - dopóki mecz wychodzi, to jest dobrze, ale jak zaczynają się schody, to zaczyna się problem.
GKS nie był w stanie zrobić nawet krzywdy Naprzodowi, punkty musiał ratować walkower. Tylko raz doprowadził do zwycięskiej dogrywki, we wspomnianym już meczu w Gdańsku, a trzema innymi spotkaniami Ślązacy rzeczywiście wywalczyli punkty osiągając remis przed końcowym gwizdkiem. Reszta spotkań, to konsekwencja „bronienia wyniku”. W dodatku na siedem rozstrzygnięć „po czasie” hokeiści tylko dwa razy okazywali się lepsi (w zeszłym roku było dokładnie na odwrót). Niezbyt imponujący wynik jak na co najmniej srebrnych medalistów, zwłaszcza, że w p-o często dochodzi do karnych.
I wreszcie jest też po trzecie - tyszanie zadowalają się zbyt małą zaliczką. Inna sprawa, że nawet dwubramkowe prowadzenie to za mało (vide porażka z Unią i po karnych z Cracovią). Natomiast na więcej tyszan nie stać. Obojętnie jak bardzo uda zdominować się rywala na początku, to efektem jest tylko kilkanaście niewykorzystanych sytuacji. Ze swoją skutecznością GKS jest dopiero na 5 miejscu w lidze, ale nie ma się co temu dziwić, skoro po zawodnikach nie widać, żeby byli w najwyższej formie. Brakuje lidera, ale i na grę drużynową nie bardzo można liczyć - cały sezon wynik ciągnie jedna piątka, która zdobyła jak na razie 80 ze 173 rzeczywiście strzelonych bramek (utrzymując na potrzeby tych statystyk wyniki i osiągnięcia ze wszystkich spotkań zakończonych walkowerem), co daje 46%. Od czasów „Superataku” gra GKS-u nie zależała tyle od pojedynczych graczy. Pozostali grają poniżej oczekiwań - najlepszy snajper w poprzednim sezonie Ladislav Paciga, po kontuzji ciągle nie złapał rytmu i może pochwalić się zaledwie 6 bramkami. Również Csorich nie jest już postrachem bramkarzy.
Oprócz Bagińskiego, Woźnicy i Sokoła lepszy dorobek punktowy, niż w roku ubiegłym osiągnęli tylko Galant i Banachewicz, ale oni są dopiero melodią przyszłości i ze względu na niewielkie osiągnięcia, łatwo swoje rekordy mogą poprawić.
Czy osamotniony drugi atak ligi starczy na drużynę, która rozbroiła pierwszy?
Również przewagi i osłabienia kolejny sezon pozostawiają wiele do życzenia, drużyna zdobyła tylko jedną bramkę w przewadze więcej, niż rywale (36 do 35), a mając przewagę co najmniej jednego zawodnika, sama straciła ich aż 11.
Wracając jeszcze do stylu gry prezentowanego przez hokeistów ze Śląska - na podstawie pierwszego gola można było obstawiać końcowego zwycięzcę i dorobić się niemałej fortuny. Tyszanie otwierając wynik spotkania prawie zawsze wygrywali, a tylko raz schodzili na pierwszą przerwę przegrywając, pomimo pozytywnego początku (ostatni mecz z KH Sanok). Potrafili także, aż 5 razy (na 13) odrobić taką stratę, co najmniej doprowadzając do remisu, by ostatecznie zwyciężyć (rywalom ta sztuka udała się tylko dwukrotnie).
W pozostałych dwóch tercjach emocji już jednak nie było, kto prowadził/przegrywał przed drugą czy trzecią ten wiedział jak mecz się zakończy (wyjątki od tej zasady przytoczono na początku artykułu).
Play-off wprowadził w tej regularności więcej zamieszania - tyszanie przegrali połowę z sześciu spotkań, w których pierwsi posyłali na deski oponenta, na pocieszenie wygrywając wszystkie (!) trzy potyczki, w których zaczynali od utraty bramki.
Niestety zawodnicy strzelają też prawie 1,5 bramki na mecz mniej (tracą pół bramki mniej) i łapią więcej kar.
Zadyszkę przed najważniejszą częścią sezonu, jak również niezachwycającą grę już w trakcie walki o medale, gracze z Tychów tłumaczyli ciężkimi przygotowaniami do… samej walki. Czy forma rzeczywiście przyjdzie na sam koniec?
Ostatnim meczem z Unią Sobecki pokazał, że wraca na swój poziom najlepszego bramkarza ligi, Vítek rozkręcał się cały sezon, ale w końcu zaczyna pełnić w drużynie rolę, do której go ściągnięto.
To, że rywalizacja zaczyna się w Krakowie, wbrew pozorom również pasuje GKS-owi - jedyne zwycięstwo nad przeciwnikiem odniósł na arenie, która będzie świadkiem dzisiejszej konfrontacji. To, że grają na wyjeździe również im specjalnie nie komplikuje sprawy - poza własnym terenem zanotowali tylko jedno zwycięstwo mniej.
Mimo że czeka nas kolejny maraton i za 10 dni wszystko będzie jasne, wreszcie obie ekipy miały wystarczająco dużo przerwy by odpocząć, nie będzie więc już miejsca na wymówki, zwłaszcza, że Szarotki pokazały, że nawet bonus dla Cracovii, nie jest wystarczającym handicapem.
Od Stoczniowca i Unii tyszanie byli lepsi o tyle, o ile trzeba było. Czy od drużyny krakowskiej też będą lepsi, akurat o tyle by zdobyć mistrzostwo?
4 razy skomentowano :
A z tym "Superatakiem" to o jaką formację chodziło? Czerkawski-Copija-Matczak?
G.P.
To zamierzchła historia, później była jeszcze formacja Ślusarczyk - Słaboń - Sarnik i to o nich myślałem.
Może i zamierzchła, ja pamiętam. Ś-S-S to faktycznie była bardzo dobra formacja, ale ja wtedy mieszkałem poza regionem i rzadko chodziłem na mecze, dlatego aż tak dobrze ich nie pamiętam jako jednej formacji.
Pozdr,
G.P.
Ślusar był zdaje się jednym królem strzelców w tyskich barwach, a reszta dorównywała mu kroku :)
Prześlij komentarz
Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)