Tyszanie swoją grą w play-off nie zachwycali, ale za to stali się specjalistami od trudnych przypadków - w pierwszej rundzie porażka u siebie ze Stoczniowcem, a w półfinale przegrana, w ciężkich do zrozumienia okolicznościach, w Oświęcimiu.
Z obu tych opresji, które mogłyby wpędzić w kompleksy prawie każdy zespół, GKS wychodził jednak zwycięsko.
Podobnie ma się rzecz i w finałowych potyczkach - po dwóch meczach, w których poziom drużyny odzwierciedlają niespotykanie wysokie na tym szczeblu rozgrywek porażki, trójkolorowi wrócili do gry. Wygrywając po raz pierwszy w sezonie karne z Cracovią, pokazali, że nie są chłopcami do bicia, nawet jeśli gdzieś po drodze o tym zapomnieli i teraz zamiast polerować kolejne srebro w domu, czeka ich walka na wyjeździe.
Kraków jest miejscem szczególnym, nie tylko w kulturze, czy historii naszego kraju, ale też w historii wzajemnej rywalizacji. To w grodzie Kraka kończył się bój o złoto w 2006, 2008 i 2009 roku. To tam jedna tercja potrafiła trwać 51 minut, to tam w 16 sekund tyszanie wypuścili zwycięstwo z rąk i to tam ponieśli sromotną porażkę 7:0 dwa play-offy temu i 8:1 w tym.
W 2006 roku Ślązacy w identycznej sytuacji (po trzech porażkach - bonus traktowany jest wszak jak ona, wygrali po karnych) nie dali rady odwrócić losów rywalizacji i Cracovia stulecie klubu świętowała tytułem.
W tym roku to w Tychach obchodzona będzie okrągła rocznica. Kiedy więc zacząć wyrównywać stare rachunki, jak nie teraz?
Co prawda jeszcze żaden zespół przegrywając 3:1, nie był w stanie się podnieść, ale hokeiści z Tychów już raz wygrali w finale cztery spotkania pod rząd, o czym doskonale pamiętają chociażby Woźnica i Bagiński, natomiast Pasy cztery razy z rzędu zjeżdżały pokonane (rok temu z Podhalem). Czy Ślązacy wbrew statystyce i zdrowemu rozsądkowi zaczną pisać własną historię?
Czy rzeczywiście szykowana forma przyszła w ostatnim momencie, czy jak chcą niektórzy, zwycięstwo to efekt chłodnej kalkulacji, mającej na celu świętowanie tytułu na lodowisku przy Siedleckiego?
GKS nie ma nic do stracenia, a sporo do udowodnienia. Przed sezonem dyrektor Pawlik mówił, że widzi w tej drużynie ten sam błysk, co w zakończonym na mistrzowskim tronie 2005 roku. Czy tak jak wtedy, sen stanie się jawą?
Fani w to wierzą, sami zawodnicy też zaczęli. A wiara... wiara przenosi góry.
Dowodem na to jest film poniżej:
Z obu tych opresji, które mogłyby wpędzić w kompleksy prawie każdy zespół, GKS wychodził jednak zwycięsko.
Podobnie ma się rzecz i w finałowych potyczkach - po dwóch meczach, w których poziom drużyny odzwierciedlają niespotykanie wysokie na tym szczeblu rozgrywek porażki, trójkolorowi wrócili do gry. Wygrywając po raz pierwszy w sezonie karne z Cracovią, pokazali, że nie są chłopcami do bicia, nawet jeśli gdzieś po drodze o tym zapomnieli i teraz zamiast polerować kolejne srebro w domu, czeka ich walka na wyjeździe.
Kraków jest miejscem szczególnym, nie tylko w kulturze, czy historii naszego kraju, ale też w historii wzajemnej rywalizacji. To w grodzie Kraka kończył się bój o złoto w 2006, 2008 i 2009 roku. To tam jedna tercja potrafiła trwać 51 minut, to tam w 16 sekund tyszanie wypuścili zwycięstwo z rąk i to tam ponieśli sromotną porażkę 7:0 dwa play-offy temu i 8:1 w tym.
W 2006 roku Ślązacy w identycznej sytuacji (po trzech porażkach - bonus traktowany jest wszak jak ona, wygrali po karnych) nie dali rady odwrócić losów rywalizacji i Cracovia stulecie klubu świętowała tytułem.
W tym roku to w Tychach obchodzona będzie okrągła rocznica. Kiedy więc zacząć wyrównywać stare rachunki, jak nie teraz?
Co prawda jeszcze żaden zespół przegrywając 3:1, nie był w stanie się podnieść, ale hokeiści z Tychów już raz wygrali w finale cztery spotkania pod rząd, o czym doskonale pamiętają chociażby Woźnica i Bagiński, natomiast Pasy cztery razy z rzędu zjeżdżały pokonane (rok temu z Podhalem). Czy Ślązacy wbrew statystyce i zdrowemu rozsądkowi zaczną pisać własną historię?
Czy rzeczywiście szykowana forma przyszła w ostatnim momencie, czy jak chcą niektórzy, zwycięstwo to efekt chłodnej kalkulacji, mającej na celu świętowanie tytułu na lodowisku przy Siedleckiego?
GKS nie ma nic do stracenia, a sporo do udowodnienia. Przed sezonem dyrektor Pawlik mówił, że widzi w tej drużynie ten sam błysk, co w zakończonym na mistrzowskim tronie 2005 roku. Czy tak jak wtedy, sen stanie się jawą?
Fani w to wierzą, sami zawodnicy też zaczęli. A wiara... wiara przenosi góry.
Dowodem na to jest film poniżej:
0 razy skomentowano :
Prześlij komentarz
Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)