środa, 27 kwietnia 2011

Pierwsza tercja GKS-u

W czasach, kiedy towarzysz Gierek składał Tychom gospodarską wizytę, prasę obiegały zdjęcia z kopalni Lenin, a normą było sto dwadzieścia procent normy, zakończono przymiarki do utworzenia nowego klubu. I tak, 40 lat temu, 20 kwietnia 1971 roku powstał Górniczy Klub Sportowy Tychy. Czy coś się zmieniło? Niewiele. GKS był tu wcześniej (GKS Polonia Tychy),
lodowisko również. A na nim, od 1968 roku można było oglądać ekstraklasową drużynę - Górnika Murcki, na bazie którego zbudowano sekcję hokeja.

To oczywiście żart, patrząc z perspektywy czasu, choć jest w nim spore ziarno prawdy.
-
To byli ci sami zawodnicy, działacze. W klubie nie od razu widać było zmiany. W pierwszych latach hokej w porównaniu z piłką był kopciuszkiem, naszej dyscypliny nie traktowano poważnie. Początki były ciężkie, przebieraliśmy się w barakach. Dopiero po podziale administracyjnym w 1975 roku, kiedy hokeistów przeniesiono pod skrzydła kopalni Piast, dyrektor Gerner zainteresował się nami i powoli stwarzano warunki, jakie powinien mieć zespół, m.in. zadaszono lodowisko i coś zaczęło się dziać - opowiada Józef Zagórski, wtedy hokeista, później trener, a obecnie kierownik drużyny.

W Tychach przed 1971 rokiem istniały drużyny sportowe, ale występowały na głębokim zapleczu. Mimo, że miasto znajduje się na Śląsku, nie było tu przemysłu (z założenia miało służyć odpoczynkowi, nie pracy), nie było więc komu łożyć na kluby. Polonia kopała piłkę w A-klasie i na boisku na osiedlu A, nawet kiedy stadion przy Edukacji już stał. Hokej… hokeja w ogóle nie było. Nic dziwnego, że plebiscyty na najpopularniejszych sportowców wygrywali lekkoatleci czy zapaśnicy z okolicznych klubów. Zanim zaczęto oddawać głosy na piłkarzy czy hokeistów musiało upłynąć więcej czasu, niż trwał koncert "Filipinek" na Paprocanach ówczesnego lata.
Nie znaczy to, że sport był w Tychach sprawą marginalną. Młode miasto, równie dynamicznie jak samo siebie rozbudowywało i struktury sportowe. Powstawały organizacje, kluby młodzieżowe, "Kruczek" został jednym z trzech w Polsce liceów sportowych. Wybudowano stadion, lodowisko, basen. Infrastruktura więc była, pojawiły się również wyniki. Niestety tylko tam, gdzie nie potrzebne były pieniądze. Później Ci najlepsi szli już za chlebem do Murcek, Wesołej czy dalej w kraj i w innych barwach święcili największe triumfy.

Wkrótce Tychy zemściły się za exodus młodzieży. A właściwie zemściła się partia. Nie mogło być tak, że sztandarowe miasto socjalizmu nie miało sportowych przedstawicieli w ekstraklasie.
Za krążkiem natomiast uganiali się zawodnicy z niedalekich Katowic, Mysłowic, Murcek, Łazisk, a zwłaszcza z Wyr.

- Mieliśmy bardzo dobrych graczy. Nawet nasze rezerwy awansowały, ale przez głupi przepis nie mogły grać wyżej (w sezonie 1957/58 w drugiej lidze grała pierwsza drużyna, dlatego rezerwy z A-klasy nie mogły zagrać w trzeciej lidze - dop.). Zawodnicy i trenerzy latami zasilali chociażby Murcki, Wesołą czy Łaziska - wspomina Zagórski.
Tychy były pod tym względem hokejową pustynią, a na swoich zawodników i trenerów miały dopiero zapracować. Jak pisali autorzy tyskiej monografii z 1975 roku:
"Małe dotychczas istniejące kluby, mimo najszczerszych chęci oddanych sprawom sportu działaczy, nie były w stanie stworzyć warunków swym utalentowanym członkom. Powołanie zaś w Tychach wielosekcyjnego klubu sportowego ma zredukować do minimum dość częste "ucieczki" najlepszych sportowców do innych regionów."
Prasa donosiła o poparciu tego pomysłu przez działaczy sportowych z Wesołej, Murcek i Kostuchny, ale władzy się przecież nie sprzeciwiało. Nie pisano, że podjęte kroki miały na celu przede wszystkim przejęcie seniorskich, odnoszących sukcesy na skalę krajową zespołów wraz z utrzymującymi je kopalniami. Przy okazji niejako osiągnięto cel oficjalny - młodzież nie miała dokąd odchodzić.
Wszystko zaczęło się pewnego marcowego dnia 1968 roku. Podczas posiedzenia Komitetu Powiatowego uchwalono program rozwoju sportu w mieście i powiecie tyskim, po czym krok po kroku zaczęto go realizować. W efekcie po trzech latach przedstawiciele lokalnego sportu potwierdzili gotowość do utworzenia nowego klubu i na kolejnym posiedzeniu, na którym jako delegat był także Zagórski, postawiono "kropkę nad i" i ogłoszono powstanie wielosekcyjnego GKS-u. Połączono Polonię Tychy z sekcjami: bokserską, zapaśniczą i piłkarską Górnika Wesoła, a także hokejową Górnika Murcki. Pierwszym prezesem wybrano Franciszka Wszołka, a historyczna siedziba klubu znalazła swoje miejsce w budynku przy ulicy Engelsa (dziś Edukacji, naprzeciwko małego Tesco - później we władanie pomieszczenia przejęła redakcja "Echa").
Wróćmy do hokeja, który wkrótce miał zawładnąć umysłami rzeszy kibiców na co najmniej 40 lat. Czwartego grudnia 1968 roku oddano do użytku sztuczne lodowisko. Nie posiadało dachu, więc mecze rozgrywano pod chmurką. Za całą infrastrukturę robiły dwa, a później trzy baraki - szatnie gospodarzy i gości oraz siedziba sekcji.
- Żeby móc zagrać, wcześniej trzeba było chwycić za łopatę i śnieg odgarnąć. Jedna piątka jeździła dziesięć minut, a później wychodzili z szatni kolejni, poowijani w koce - dzieli się wspomnieniami Władysław Fuks, kierownik techniczny, który zaczynał przygodę z hokejem od tyskich pyrlików i razem z Drasykiem czy Wieczorkiem został pierwszym wychowankiem.
Mimo tych niedostatków, były to warunki i tak dużo lepsze, od naturalnego lodowiska w Murckach, dlatego jeszcze w tamtym sezonie ekstraklasowa ekipa zaczęła walczyć o punkty na tafli przy Findera. Lecz mimo zmiany, dalej szło jej opornie.

- To nie był żaden bogaty i wybitny zespół. Przychodzili zawodnicy niechciani w innych klubach, ot taka drużyna na spadek i awans - tak Fuks z Zagórskim charakteryzują Górnika.
Ale i z tym działacze postanowili sobie poradzić. I tak mimo swej woli, do klubu w 1970 trafił Zagórski. A razem z nim Just. Towarzysze znaleźli sposób na tych, którym nie zależało na pieniądzach, bo Fortuna tak samo jak kluby tyskie nie miała bogatego sponsora i najlepsi odchodzili stamtąd przez lata. Zostawało niewielu, w tym wspomniana dwójka.
Mimo kontrowersji, była to chyba jedna z nielicznych decyzji partyjnych, za którą kibice powinni po dziś dzień dziękować, ponieważ mało kto odcisnął na GKS-ie takie piętno, jak właśnie wyrzanin.

- Takiego drugiego chyba nie ma, spędziłem tu wszystkie czterdzieści lat - mówi z uśmiechem były napastnik.

Niewiele jednak brakowało, by Górnik spłatał władzom figla, bo mimo wzmocnień omal nie zleciał z ligi. A wtedy nowy klub zaczynać swoją przygodę musiałby od zaplecza, co nie wyglądałoby tak okazale. Już na 14 kolejek przed końcem artykuł "Echa" nie pozostawiał złudzeń:
"Pierwszoligowy zespół Górnika Murcki, po nieprzerwanej serii porażek zajmuje zdecydowanie ostatnie miejsce w tabeli i właściwie nie ma już żadnej szansy na utrzymanie się w ekstraklasie państwowej. Nie spełniły się więc szumne zapowiedzi przed rozpoczęciem rozgrywek i wbrew najskromniejszym przewidywaniom, murckowianie spisali się jeszcze gorzej niż w ubiegłym sezonie, kiedy to przysłowiowym cudem uratowali się przed spadkiem z I ligi hokejowej."
Tekst musiał zdeprymować drużynę z Murcek i uspokoić oświęcimian, z którymi toczyła się walka o byt w ekstraklasie, bo i jedni i drudzy solidarnie przegrali kolejne cztery mecze. Przewaga Unii cały czas wynosiła trzy punkty i kolejna seria spotkań miała ostatecznie pogrążyć Górników, bowiem w Oświęcimiu spotkać miały się oba "niezainteresowane" spadkiem ekipy. Zaczęło się od niespodziewanego prowadzenia gości, jednak dwie minuty później wyrównał Marian Kajzerek. I kiedy unici ruszyli do przodu marnując okazję za okazją, skutecznością popisali się Ślązacy, a na listę strzelców wpisali się Pecnik z Solorzem. Na początku trzeciej tercji Adrian Kajzerek, drugi z czwórki janowskich braci, strzelił na 2:3, ale goście grali konsekwentnie i ostatecznie wygrali aż 5:2.
Po następnym spotkaniu, niespodziewanie to Unia została "czerwoną latarnią." Znów o sobie dała znać waleczność przyjezdnych i dziwna niemoc, wynikająca pewnie z wagi spotkania, u gospodarzy. Mimo, że w szóstej minucie Romański pokonał Chroboka, to Oświęcim nie był w stanie utrzymać prowadzenia i po raz drugi poległ, skończyło się na 4:1. Tym samym, po dwudziestu ośmiu kolejkach Murcki wreszcie opuściły ostatnie miejsce, ale walka trwała dalej, wszak jeden punkt przewagi, to najskromniejsza zaliczka.
Po czterech następnych kolejkach przewaga wzrosła do dwóch punktów, ale nic nie było przesądzone. Do Oświęcimia przyjechać miał inny słabeusz, Pomorzanin i zgodnie z przewidywaniami, bo nie walczył już o nic, poległ i to dość wyraźnie, bo 6:2 i 10:1. Górnik z kolei jechał na mecze z dużo trudniejszym przeciwnikiem, ale mając nóż na gardle spisywał się dużo lepiej niż wcześniej i odniósł dwa zwycięstwa nad Baildonem. Ostateczna kolejność miała się wyjaśnić się w ostatniej serii spotkań.
Dziennikarze, doceniając postępy, zmieniali swoje nastawienie i tytuły gazet brzmiały bardziej optymistycznie - "
Dla Górnika Murcki i Fortuny Wyry - nie wszystkie szanse stracone", by w końcu napisać "Górnik Murcki utrzymał się w I lidze". Niestety nie dane to było Fortunie, która zajęła ostatnie miejsce i spadła do ligi okręgowej.
W decydujących potyczkach Unia podejmowała koronowane już Podhale i nie wiadomo było, czy nowotarżanie nie będą zbyt zajęci świętowaniem, by mecze zagrać na serio. Na szczęście w Tychach zjawił się Pomorzanin, z którym łatwo poradzili sobie unici i wystarczyło tylko skopiować ich wyczyn, by bez oglądania się za siebie zostać w lidze. Plan udało się wykonać już w sobotę, bowiem zwycięstwo 7:2 gwarantowało dziewiątą lokatę, dlatego choć powtórka w niedziele pozwalała awansować o jeszcze jedno oczko, to nikomu już na tym nie zależało i ósme miejsce zajęła drużyna toruńska, rewanż przechylając na swoją korzyść. Cud, o którym pisano, zdarzył się po raz kolejny i aparat partyjny mógł odetchnąć z ulgą.

Choć nie do końca. Unia Oświęcim złożyła bowiem protest. Powodem było zatwierdzenie w trakcie rozgrywek przez WGiD dwóch zawodników z Fortuny Wyry do Murcek. Dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale wtedy zawodnicy mogli zmieniać barwy tylko na przełomie maja i czerwca, a olimpijczycy mieli całkowity zakaz zmiany "przynależności organizacyjnej."

- Przeniesiono nas w skutek politycznych decyzji w listopadzie, by ratować pierwszą ligę Górnikowi - wspomina Zagórski.
Pretensje oświęcimian były jak najbardziej słuszne, więc PZHL, któremu nie w smak było przyznawać się do błędu, zwrócił się w końcu do Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki o powiększenie ekstraklasy. Jeszcze w sierpniu nie było wiadomo, które zespoły zagrają o mistrzostwo, a Związek przygotowywał dwa terminarze - dla dziesięciu i jedenastu ekstraligowców. Skończyło się na tym, że nikt nie spadł i mieliśmy przez rok nieparzystą ligę.

W międzyczasie powstał GKS i powstała sekcja hokeja. Wszystko to w cieniu żałoby, bowiem dzień wcześniej zmarł Stanisław Duda, prezes i twórca największych sukcesów Fortuny, której wychowankowie mieli stanowić o obliczu nowej drużyny.
Coś się kończyło, coś się zaczynało... Od teraz to nie Wyry, ani Murcki miały być na ustach kibiców powiatu tyskiego rozmawiających o hokeju. Do Tychów oficjalnie już przeniesiono zawodników i działaczy. Pierwszym kierownikiem sekcji został Czesław Kuczyński.

- To był człowiek z nadania partyjnego. Znał się na sporcie jak wilk na gwiazdach - dodaje z przekąsem Zagórski, zżymając się na wszechobecną w sporcie politykę.
Choć trzeba pamiętać, że gdyby nie ówczesne władze, to Tychy czekałyby na drużynę, kto wie, może i do dzisiaj? To ich pomysłem było wchłonięcie Murcek, to oni załatwiali zawodników i decydowali o tym, kto będzie stał za klubowym sterem. Na szczęście ich dzieło przetrwało dłużej, niż ustrój, któremu służyli. Na nowego trenera wybrano szkoleniowca Dolmelu Wrocław Stanisława Jędrzejczaka, a do rozgrywek III ligi zgłoszono zespół rezerw pod okiem Joachima Jarzaba. Przynajmniej tak podawała prasa.

- Ach Ci dziennikarze, to co oni tam wypisywali... to czasami się czytać nie dało. Trenerem na początku był Jarzab, później zastąpił go Bojdoł, a do niego dopiero do pomocy przyszedł Jędrzejczak. Na pewno nie było tak jak gazety pisały, Jędrzejczak trenował mnie we Wrocławiu, zapamiętałbym gdyby było inaczej.
W czerwcu tyski tygodnik podał po raz pierwszy skład GKS-u. Przedstawiał się on następująco: w bramce stać mieli Zygmunt Chrobok i Roman Kaczmarzyk; w obronie - Henryk Handy, Stanisław Filak, Jan Broda, Norbert Winkler, Bonifacy Dyrszka, Emil Wiśniewski, Zbigniew Such i Piotr Sokólski; i w ataku - Paweł Solorz, Józef Bem, Ludwik Pecnik, Ginter Cofała, Eugeniusz Sojka, Józef Zagórski, Rudolf Just, Marian Borucki, Jan Tańczyk, Jan Pustelnik, Ryszard Wojtalewicz, Edward Maślorz, Marian Sojka, Bernard Płaza.
Przed rozpoczęciem sezonu dokonano korekt i ostatecznie zgłoszono jeszcze bramkarza Alfreda Waleczka, napastników Waldemara Kanię i Konstantego Posiłka, a z Cracovii ściągnięto defensora Witolda Stachonia. Nie znaleźli się w składzie Dyrszka, Sokólski i Borucki.

To właśnie Ci ludzie mieli zapewnić wyczekiwany nie tylko przez partyjnych działaczy, ale również przez kibiców sukces. Bo mimo, że własnej drużyny tyszanie nie mieli, to nie znaczy to, że nie doceniali uroków tej najpiękniejszej z gier zespołowych.
- Pamiętam jak Wyry grały u siebie, setki ludzi z Tychów wychodziło z pociągu - opowiada wychowanek Fortuny.
Kiedy natomiast w Tychach pojawił się Górnik fani również zapełniali trybuny, mimo że wymagało to od nich sporego poświęcenia, zwłaszcza gdy nie dopisywała pogoda.

- Trybuny były pełne. Tylko co to za trybuny były… "betonioki" - śmieje się Fuks.
A Zagórski dodaje:

- Robiły za nie podkłady kolejowe położone w poprzek. Może z pięćset osób mogło się na nich pomieścić. Ale ludzie przychodzili, z czasem coraz chętniej.
Na tyle chętnie, że moda na hokej z upływem lat przybierała na sile i obecnie Tychy mimo regresu, wciąż mogą chwalić się jedną z najliczniejszych hokejowych widowni w kraju.

Również wśród najmłodszych sport ten był niezwykle popularny. Zimą okupowano stawy i sadzawki, więc by zapobiec wypadkom na gliniankach redakcja "Echa" wspólnie z Zarządem Okręgu ZZG w Tychach i PKKFiT-em ogłosiła w 1971 roku organizację pierwszego turnieju o "Złoty krążek". Pierwsze miejsce wywalczyli młodzieńcy ze szkoły podstawowej Murcki, drugie z SP nr 5 z Mikołowa, a trzecie drużyna Szarotek II z Tychów. Ilość chętnych zdumiała nawet organizatorów. Jak pisał Dionizy Zejer: "Na tafli sztucznego lodowiska w Tychach zjawiło się łącznie 27 drużyn zrzeszających 303 młodych hokeistów." To co przyciągnęło takie tłumy (szokujące z dzisiejszej perspektywy) to właśnie możliwość rozegrania pierwszego w życiu meczu na lodowisku - jak na prawdziwym "dorosłym" spotkaniu - przy kibicach, ze spikerem i sędziami ze Związku, a także przy włączonym zegarze świetlnym. Dla dzieci ze szkół podstawowych było to jak sen, w wyobraźni widzieli pewnie siebie, jak w tym samym miejscu, za kilka lat grają z najlepszymi o tytuł mistrza Polski.
Na tym nie kończył się młodzieżowy hokej, przy lodowisku działała szkółka hokejowa Górnika Murcki, a miastu powierzono organizację IX okręgowych igrzysk młodzieży szkolnej w hokeju na lodzie. W imprezie wzięły nawet udział drużyny z Bielska, Rybnika czy Częstochowy, ale sukces odnieśli zawodnicy Tychów II.
Nic więc dziwnego, że mając takie podstawy od razu zabrano się w nowym klubie za tworzenie struktur szkoleniowych. Powstał zespół juniorów (Walter Bala) oraz pyrlików (Herman i Lindner), a na naborach zjawiały się tłumy.
-
Juniorów z Murcek przeniesiono może z dziesięciu, więcej tam nikogo nie było, bo zgłaszało się po trzech chętnych. Natomiast tutaj, do pyrlików, zjawiło się tylu chłopców, że trzeba było zrobić selekcję, żeby wybrać dwudziestu. Każdy musiał perfekcyjnie jeździć na łyżwach. I potem z nich utworzono pierwszą porządną drużynę juniorów - wspomina kierownik.
Z łamów "Echa" możemy dowiedzieć się jak miały wyglądać przygotowania do pierwszego sezonu GKS-u w ekstraklasie: "Miesiąc maj i czerwiec przeznaczone zostały na sanatoryjne leczenia kontuzji, wszechstronne badania lekarskie oraz wykorzystanie urlopu. Okres przygotowań rozpocznie się w zasadzie w lipcu. Zawodnicy wyjadą na 3-tygodniowy obóz szkoleniowo-kondycyjny... W sierpniu i wrześniu po serii zajęć na wolnym powietrzu, hokeiści przejdą na lód. W oparciu o sztuczne lodowiska bądź w Janowie, bądź w Sosnowcu, podopieczni trenera S. Jędrzejczaka będą zdobywali szlify przed decydującą batalią. Rozegrają spotkania sparingowe."
Zagórski prostuje:
- To sanatorium to wyglądało tak, że musieliśmy do połowy czerwca jeździć do pracy na kopalnię.
Sama drużyna, mimo zmiany nazwy wyglądała podobnie, dlatego od początku było wiadomo, że czeka ją ciężka walka o utrzymanie. Sezon zaczął się od przegranej w Sosnowcu 6:2, a pierwszego gola dla tyszan w ekstraklasie zdobył wychowanek Górnika 09 Mysłowice i późniejszy trener, Henryk Handy.
"Beniaminek grał niezwykle ambitnie, lecz był to jedyny atut sosnowiczan. Pewne zwycięstwo Zagłębia było zasłużone, bowiem gospodarze posiadali okresami znaczną przewagę, nie mówiąc o dziesiątkach pozycji dogodnych do podwyższenia wyniku" - tak w "Sporcie" opisano to historyczne wydarzenie, przy okazji można znaleźć pierwszą pomyłkę w relacji.
Już następnego dnia GKS cieszył się z ligowego zwycięstwa, tym razem rewanżując się Zagłębiu 4:2. Uroczysty debiut przed własną publicznością przypadł na 2 października, a przeciwnikiem był Naprzód Janów. Przed meczem kibicom zaprezentowała się orkiestra kopalni Murcki oraz członkowie wszystkich sekcji hokeja. Złaknieni zwycięstw kibice wychodzili z lodowiska (choć może to zbyt duże słowo, jeśli przypomnimy sobie, że nie było ścian) rozczarowani, bo mimo, że przegrana 2:5 z aktualnym wicemistrzem kraju ujmy na honorze nie przyniosła, a rywal pierwszy objął prowadzenie, to Zagórskiemu udało się wyrównać, a Cofała wyprowadził gospodarzy na 2:1. W drugim meczu Naprzód jednak poległ, w pierwszej tercji podrażnieni hokeiści, za sprawą starszego Sojki, Pecnika i Solorza roznieśli przyjezdnych i ostatecznie wygrali 5:2.
Ciężko jednak stwierdzić, kiedy tak naprawdę Murcki stały się GKS-em i zagrały pierwszy mecz nie tyle w nowych barwach, co już pod nowym szyldem.
Bowiem mimo, że ogłoszono powstanie klubu po zakończeniu rozgrywek ligowych, to mieliśmy jeszcze hokejowe ostatki. 20 lub 21 kwietnia drużyna zaczynała turniej o Puchar MKKFiT w Sosnowcu i "Sport" pisał o Murckach. Także "Echo", które na bieżąco informowało o zmianach w tyskim sporcie donosiło o planowanym na 30 kwietnia sparingu Górnika(!) z rezerwami.

- Rezerwy? W Murckach było za małe środowisko, żeby było aż tylu zawodników. Jeśli rzeczywiście takie spotkanie się odbyło, to pewnie podzielono wszystkich zawodników, włącznie z młodszymi na dwie drużyny. Nowy sezon zaczynaliśmy już oficjalnie jako GKS, ale kiedy rzeczywiście dokonano zmiany, to nie pamiętam - próbuje odpowiedzieć Zagórski.
O hokeistach GKS-u pierwszy raz napisano dopiero 11 czerwca w cytowanym już artykule o przedsezonowych planach. Natomiast wzmianka o pierwszym pojedynku pochodzi z 33 numeru "Echa" i mówi o sparingach stoczonych na Jantorze z Baníkiem ČSA Karviná:
"Rozegrali także dwa sparingowe mecze z czechosłowackim zespołem z Karwiny (II liga). Przegrali oba spotkania 2:8 i 1:4. Goście górowali lepszą techniką i szybszym startem do krążka". Żeby tego było mało, katowicki "Sport" dopiero w sierpniu "zauważa" zmianę w nazwie (pisząc zresztą o piłce).
Innych źródeł nie udało się znaleźć - hokej był popularniejszą dyscypliną niż dziś, jednak przepływ informacji był dużo gorszy ("Sport" pieklił się nawet, że nie jest w stanie zakończyć sezonu, bo Związek nie przesłał końcowych statystyk) i nawet lokalne gazety nie zawsze o hokeju pisały. Dodatkowo nieubłagany upływ czasu zaciera wspomnienia naocznych świadków ówczesnych wydarzeń. Ale pewna aura tajemniczości okrywająca początki hokeja w Tychach dodaje tylko tej historii uroku i magii. Magii, która zawsze towarzyszyła sportowym opowieściom…

I tak właśnie rozpoczynała się przygoda miasta z hokejem. Wg prelekcji wygłoszonej z okazji utworzenia klubu przez Wszołka, hokeiści w ciągu 3 lat mieli wywalczyć medal. Były to bardzo śmiałe plany, zważywszy na poprzednie osiągnięcia Murcek i brak prawdziwego zaplecza, więc brąz zdobyto dopiero w dziewiątym sezonie istnienia, po drodze dwa razy spadając z I Ligi Państwowej, jak wówczas nazywano ekstraligę. Z kolei Stadion Zimowy zyskał dach i tego pierwszego medalu tyszanie, do tej pory obserwujący mecze przez lornetki ze swoich nowych mieszkań, nie zobaczyli. Ale to już inna historia i kolejna tercja.

1 razy skomentowano :

Anonimowy pisze...

Pamiętam tamte czasy - pierwszy mecz Górnika zobaczyłem na naturalnym lodowisku w Murckach przy drodze z Katowic.

W Tychach stałem od samego początku za metalowymi siatkami za bramkami.
Potem stałem na małej trybunie zrobionej dla VIP-ów.
O 17:00 mecz zaczynał GKS, po 19:00 grała Fortuna Wyry, a po 21:00 grały Elektro Łaziska o których nikt nie wspomniał w artykule.
Ja gówniarz wracałem przemarźniety do domu ok. północy, ale fajnie było.

Prześlij komentarz

Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)