sobota, 24 lipca 2010

Zbigniew Andrzejewski: Iść dobrą drogą

- Wygrać kilkanaście spotkań bez porażki to o czymś świadczy, ale ja uważam, że to, co zrobiłem, to jest nic. Jestem tylko dwa-trzy miesiące, a jakby się to robiło tak, jak na zachodzie, w ciągu lat… - wywiad ze Zbigniewem Andrzejewskim, człowiekiem, który po raz drugi przygotowuje hokeistów GKS-u Tychy do sezonu.

- Ponoć nie lubi Pan, kiedy nazywa się go fizjologiem?
- Nie jestem fizjologiem. Ktoś mnie tak kiedyś nazwał i to się ciągle przewija. Fizjolog to jest lekarz, który ma skończone studia. Ja jestem instruktorem ćwiczeń siłowych. Utworzyłem jedną z pierwszych siłowni na Śląsku, a potem zacząłem przygotowywać karateków, piłkarzy czy osoby niepełnosprawne, a teraz hokeistów. Uważam, że mam taką wiedzę będąc instruktorem, że nie muszę być fizjologiem.


- Pana nazwisko od zeszłego sezonu pojawia się w kontekście drużyny hokejowej - wtedy zaczął się Pana kontakt z tą dyscypliną?
- Wcześniej też przychodzili hokeiści, ale nazwisk nie zdradzę, bo to były indywidualne wizyty. Pytali się o porady, takie drobne rzeczy. W GKS-ie pojawiłem się, bo Henryk Gruth chciał pomóc drużynie i poruszył w klubie temat przygotowania zawodników, a że znamy się już wiele lat i wie, że w te klocki jestem dobry, to zaproponował moją osobę i tak się to, chyba w marcu ubiegłego roku, zaczęło.


- A nie miał Pan oporów przed podjęciem się tego zadania, jeśli wcześniejsze kontakty z hokejem były niewielkie?
- W każdej dyscyplinie inaczej się przygotowuje sportowców, ale ja mam lata doświadczeń i jeśli osoba która do mnie przyjdzie będzie wykonywała polecenia, to uda mi się ją przygotować praktycznie do wszystkiego.


- Jak wyglądają takie ćwiczenia?
- Na samym początku zawsze, obojętnie czy to hokeista czy pływak, zwracam uwagę na mięśnie poprzeczne brzucha, mięśnie kręgosłupa. To są niekiedy śmieszne ćwiczenia na równoważni, piłkach lekarskich, ale to jest tak, jak w alfabecie litera „a” - od tego trzeba zacząć. I dopiero później w zależności od tego jaki jest postęp, daje im kolejne ćwiczenia - trudniejsze, progresywnie zwiększam ilość ruchów, obciążenie. Potem przygotowuje ich pod względem szybkości, zwinności i ogólnej kondycji wprowadzając ćwiczenia siłowe.


- Ciężko było przestawić zawodników na profesjonalne tory i zdobyć ich zaufanie?
- Ja tego nie odczułem. Po jakimś okresie ćwiczeń sami zauważyli, że idziemy w dobrym kierunku. Ale nikt nie chce zaczynać od katowania, a niektórzy zawodnicy opowiadali mi, że się katowali, a potem mieli kontuzje, źle się czuli. My teraz ćwiczymy trochę inaczej i wydaje mi się, że to jest dobra droga. Na początku było ciężko, ale z innego powodu. Większość zawodników miała problemy z poprawnym technicznie wykonywaniem ćwiczeń, chociażby przysiadów. Zwiększanie obciążenia nie miało sensu, trzeba było ich najpierw techniki nauczyć.


- Czy w trakcie przygotowań przeprowadzał Pan jakieś badania, żeby skontrolować postępy?
- Takie badanie komputerowe składu ciała robiłem co miesiąc, a w sezonie będzie robione co dwa. Pokazuje ile masz masy mięśniowej, tkanki tłuszczowej i wody. Widać po nich, czy zawodnik jest zajechany, bo często spada mu masa mięśniowa, można określić, czy dobrze się odżywiał. Zauważyłem że jedzą zbyt dużo słodyczy i nieraz trzeba było z nimi rozmawiać, napisałem im konspekty, zarys diety i powiedziałem ”panowie, musicie się tak odżywiać”. Wiadomo, że nie wszyscy realizowali to w 100%, ale jeśli było to 50% to i tak było to dużo. To im się przyda nie tylko w sporcie, ale nawet później jeśli chodzi o zdrowie.


- Jak wygląda Pana praca w klubie, jest Pan sam za wszystko odpowiedzialny?
- W tamtym roku w czasie mojej pracy był obecny trener Vavrečka. Ja przygotowywałem graczy, ale trener ich na bieżąco oglądał, teraz nie było szkoleniowca i pracowałem sam. Docelowo współpraca ma wyglądać tak, że są dwaj trenerzy, którzy to przejmują, a ja jestem trzecią osobą, która obserwuje zawodników, a dodatkowo otrzymuje od trenera czy graczy informacje, że ktoś się źle czuje, że jest za słaby i trzeba go wzmocnić. Prawdopodobnie będę dwa razy w tygodniu prowadził też treningi siłowe. Dodatkowo jest zatrudniony lekarz, były robione badania krwi. Jest także Arek (Zioła - przyp.), który jest rehabilitantem i też ma oko na te sprawy. To jest drużyna, team. To jest tak, że staniesz przed lustrem i widzisz odbicie, ale nigdy nie zobaczysz siebie tak, jak druga osoba. Myślisz, że wszystko jest ok, ale z boku ktoś może Ci powiedzieć: „Zbyszek, coś nie tak jest, zwróćmy uwagę na to i na to”. I to jest bardzo cenne.


- Początek zeszłorocznego sezonu, kiedy drużyna grała jak z nut zrobił chyba Panu niezłą reklamę? Hokeiści z innych miast nie dzwonili?

- Wiem, że moje poczynania obserwowali nawet jacyś trenerzy i zastanawiali się czy przyniesie to wynik - przyniosło i może z tego będzie też pożytek dla innych zawodników. Były zespoły, które wyrażały zainteresowanie, ale o tym nie chciałbym mówić, bo tu się urodziłem i to jest najważniejsze. Tym bardziej, że zostałem bardzo dobrze potraktowany przez zarząd, doceniony przez zawodników, więc zostałem. Wygrać kilkanaście spotkań bez porażki to o czymś świadczy, ale ja uważam, że to, co zrobiłem, to jest nic. Jestem tylko dwa-trzy miesiące, a jakby się to robiło tak ,jak na zachodzie, w ciągu lat…


- Fantastyczny start, ale wraz z upływem czasu hokeiści grali coraz słabiej, co było tego przyczyną?
- Nie chciałbym się nad tym zastanawiać i oceniać trenerów. Prawdopodobnie zabrakło osoby, która mogłaby coś podpowiedzieć. Zawodnika nie da się ”stuknąć” w ciągu trzech miesięcy, a potem ma być rok fantastycznie przygotowany. Hokeiści, którzy przychodzili do mnie byli przemęczeni - jak jedziesz pod górę rowerem i przed samym końcem czujesz, że zabraknie Ci sił, to trzeba z niego zsiąść i ostatnie metry poprowadzić, wtedy jest szansa, że osiągniesz szczyt. W tym czasie trzeba zatrzymać się i albo odpuścić, albo niektórym dać większy trening.  Uważam, ze byli na tyle przygotowani, że mogli zdobyć Mistrzostwo Polski, ale teraz też mogę powiedzieć, że zawodnicy są bardzo dobrze przygotowani…


- Lepiej niż rok temu?
- Lepiej. Ale sport jest sportem. Ja stawiałem na MŚ na Brazylię, a tu się okazało, że Brazylii szybko nie było.


- Dyrektor Pawlik przyznał, że Pana praca tylko w okresie przygotowawczym to była pomyłka...

- I dlatego podjąłem jeszcze raz współpracę, skoro w klubie przyznali że to był błąd. Myślę, że to dużo znaczy, że dyrektor Pawlik potrafił docenić to co zrobiłem. Nasze relacje układają się bardzo dobrze.


- W Polsce brakuje na wszystko pieniędzy. Łatwiej jest szkolić nie szkoląc, a potem zapłacić za trzy miesiące, niż ciągnąć to latami, od najmłodszych grup.

- Ale to jest krótkowzroczne. Jeśli będziesz ich odpowiednio przygotowywał, to za rok, dwa, pięć możesz wziąć za nich spore pieniądze bo będą  zdrowi i wytrenowani. Lepiej teraz dać jakieś pieniądze na szkolenie, na wzmacnianie ich odpowiednio, niż później nie mieć z tego nic i w wieku 30 lat wkładać ogromne pieniądze w leczenie. Niestety bardzo szybko chcemy osiągnąć wynik, ale coś nie gra bo minęło kilkanaście lat i go nie ma. Nie przygotowujemy zawodników progresywnie. Nie możemy robić tego, co Rosja, bo tam jest za dużo zawodników. Z tego tysiąca kilku wytrzyma katorżnicze treningi i im to nie przeszkadza. My musimy wziąć przykład ze Szwajcarii i robić to pomału. Taki Henryk Gruth ma swoich juniorów i coraz większą ich liczbę wprowadza do pierwszej drużyny. I to jest prawdziwy zysk, że przez ileś lat potrafi kształtować zawodników, którzy mogą odnieść sukces.

Zdjęcie 1 - Zbigniew Andrzejewski w swoim gabinecie, przy dyplomach i pamiątkowych zdjęciach (chociażby z Henrykiem Gruthem i Jerzym Dudkiem)...

Zdjęcie 2 - ... i obok kalendarza, na którym widać jedną z podopiecznych pana Zbigniewa - Katarzynę Pawlik, czterokrotną medalistkę Paraolimpiady w Pekinie...
Zdjęcie 3 - ... a także przed swoim sklepem sportowym na osiedlu B.

Zbigniew Andrzejewski - ur. w Tychach, 13.04.1958 r. Żonaty, ma trójkę dzieci. Wykształcenie średnie. Jego hobby to sport i fotografia. Zajmuje się prowadzeniem internetowej hurtowni sportowej sport-shop.pl (jednej z największych w kraju) oraz doradztwem sportowym. Za swój największy sukces uważa doprowadzenie, jak sam zaznacza - bez kontuzji, wielu zawodników do wysokiego poziomu oraz odbudowanie u ekstremalnie przetrenowanych zawodników formy, która pozwoliła im jeszcze coś w sporcie osiągnąć. W GKS-ie pełni funkcję specjalisty ds. przygotowania fizycznego.

0 razy skomentowano :

Prześlij komentarz

Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)