środa, 11 maja 2011

Kolos już nie będzie stał na glinianych nogach

Przed minionym sezonem w Tychach były szumne zapowiedzi, a w drużynie pojawiły się uznane nie tylko w Polsce nazwiska. Jednak kolejny (który to już?) szturm na najwyższe miejsce na podium zakończył się sromotną klęską. Teraz ma być zupełnie inaczej, a wszystko dzięki temu, że klub przechodzi pod opiekę miasta.

Czemu jednak nie udało się już przed dwoma miesiącami?
Drużyna cały sezon zasadniczy grała równo, ale bez fajerwerków. Ciężar gry spoczywał na tej samej, drugiej piątce i choć na walkę o pierwsze miejsce w tabeli długo to starczało, to w play-off różnica stała się zbyt duża.
- Zabrakło jeszcze jednej piątki, która też zdobywałaby w każdym meczu bramki - wyjaśnia Arkadiusz Sobecki. - Kontuzja Pacigi spowodowała rotacje w pierwszym ataku, a to wpłynęło na ich grę.

Nie tylko pierwszy atak nie grał na swoim poziomie, prawie wszyscy gracze GKS-u osiągnęli statystyki indywidualne gorsze, niż poprzednio, brakowało błysku formy. Brakowało także umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Rywale, choć słabsi, częściej potrafili wygrać po regulaminowym czasie gry, czy odwrócić losy meczu. Tyszanie zapadli natomiast na dziwną przypadłość, która przejawiała się tym, że jeżeli nie odrobili strat w tej samej tercji, to przerwa zupełnie wybijała ich z rytmu. Tak, jak by w szatni trener bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Tyski bramkarz widzi jednak przyczyny w słabej skuteczności.
- Stwarzaliśmy sobie bardzo dużo sytuacji, których nie potrafiliśmy wykorzystać. Z każdego bramkarza robiliśmy gwiazdę.
I pewnie dlatego w Tychach chciano zatrzymać trenera Šejbę.
- Ale nie byliśmy w stanie przebić oferty z Czech. Tam ma większe perspektywy, dla niego był to awans - przyznaje dyrektor Pawlik.
Przy całym pozytywnym wrażeniu, jakie zostawił po sobie Czech, znamienne jest to, że nieskuteczność rosła wraz ze wzrostem presji, nad którą zapanować szkoleniowiec nie umiał.

W play-offie było wiele momentów dekoncentracji, hokeiści do finału wygrali wszystkie mecze, w których zaczynali od 1:0 "w plecy", natomiast sporym wyzwaniem dla nich było zdobyte prowadzenie utrzymać. Dlatego męczyli się od pierwszego spotkania pierwszej rundy (porażka u siebie ze Stoczniowcem), a w finale zanim się ocknęli było już 2:0 (plus bonus) dla rywala.
- Były też problemy z motywacją - uważa dyrektor GKS-u. - Brak płynności finansowej w znaczny sposób wpłynął demobilizująco na zawodników.
Innego zdania jest tyski wychowanek.
- Nie sądzę, żeby ktoś wychodząc na lód myślał o tym, czy dostał, czy nie dostał ostatnio wypłatę. Nie wiem, czy treningi przed play-off nie były za ciężkie, nogi dopiero później zaczynały pracować tak, jak powinny.
Obaj są jednak zgodni, że drugie miejsce było sukcesem.
- To był sukces w jednym z najtrudniejszych momentów w czasie mojej pracy w klubie - wyjaśnia działacz, a Sobecki dodaje - Sportowo porażka, ale jeśli spojrzymy na to zza kulis, to możemy mówić o bardzo dużym sukcesie.

Przygotowania do nowego rozdania ledwo się rozpoczęły, ale w Tychach już powiało optymizmem. I nie chodzi tu o nową koncepcję budowania drużyny, o której wspomina dyrektor.
- Chcemy być znów uważani za drużynę walczaków.
Nie mają tu znaczenia: nowy trener, którego większość i tak, chętniej niż na ławce trenerskiej, widziałaby na lodzie; wyróżniający się zawodnicy młodego pokolenia czy reprezentanci kraju, którzy w ostatnich dniach zjawili się na Stadionie Zimowym. Tylko, a może aż - pewne pieniądze. Hokej nie jest produktem, który przyciąga sponsorów i w krytycznym momencie ciężar prowadzenia drużyny będzie musiało wziąć na siebie miasto, poprzez powołaną spółkę Tyski Sport.
- Najważniejsza będzie stabilizacja, czyli pewność finansowania przez najbliższe lata - opowiada o zmianach Karol Pawlik - Teraz sekcja będzie zajmowała się tylko graniem, a nie jak do tej pory, wszystkim. Cały plan marketingowy przygotowuje spółka.

Nasz hokej jest tak biedną dyscypliną, że wystarczyły niezrealizowane jeszcze plany, by hokeiści z innych miast zaczęli się zastanawiać, czemu w Tychach jeszcze nie grają.
- Myślę że to, że zawodnicy są tak chętni do gry w Tychach wynika właśnie z przyszłej stabilizacji finansowej i organizacyjnej - nie pozostawia wątpliwości golkiper GKS-u.
Cieszy fakt, że powołana spółka nie idzie tropem modnego ostatnio cwaniactwa, lansowanego przez powstałe w minionym sezonie spółki.
- Pewne jest, że wszystkie długi stowarzyszenia, będą spłacone - zapewnia dyrektor.
Natomiast należałoby zastanowić się nad sensem angażowania się miasta w sport, szumnie zwanym zawodowym. Czy tak ma wyglądać przyszłość hokeja w Polsce? Karol Pawlik nie widzi innego wyjścia.
- Kluby nie utrzymają się z biletów, karnetów czy mniejszych sponsorów. Jeśli brakuje osoby zafascynowanej hokejem, która przekazuje prywatne pieniądze, jak pan Klęczar, a miasto nie daje zielonego światła dla sportu, klub jest bez szans na normalne funkcjonowanie.

0 razy skomentowano :

Prześlij komentarz

Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)