środa, 27 lutego 2013

Nie będzie dalszego ciągu romantycznej historii

Nie dane będzie GKS-owi Katowice dołączyć do zacnego grona beniaminków, którzy mając za nic doświadczonych rywali, wywracali ligową hierarchię i kończyli sezon na pudle. Zawodnicy przegrali ćwierćfinałową rywalizację 3:0, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że po kilku latach doczekaliśmy się drużyny, która dzięki ambicji może utrzeć rywalom nosa.

W sezonie 2000/01 nikt nie spodziewał się, że oparta na wychowankach Polonia Bytom będzie walczyła o coś więcej, niż utrzymanie. Owszem, miała w swoim składzie zawodników pamiętających lepsze czasy i ostatni złoty medal (jak Sobera, Goliński, Fras, Kuźniecow czy Andrzej Secemski), ale po 10 latach nazwiska zdążyły się przykurzyć (lub pokryć szlachetną patyną, jak kto woli) i bogaci patrzyli na beniaminka z przymrużeniem oka. Szybko musieli jednak swoje oczy otworzyć szeroko, bo drużyna z pustą klubową kasą nie chciała się pogodzić z pisaną jej rolą. Groźna była zwłaszcza u siebie, w popularnej "Stodole", w której spotkania z drewnianymi bandami obawiali się wszyscy.


Triumfująca w 2001 roku Polonia... Fot. bytomski-hokej.pl
Na panującą w lidze Unię to było za mało, ale na sponsorowany przez Kompanię Piwowarską dream team z Tychów wystarczyło. GKS dopiero w 3 meczu doprowadził do dogrywki i przedłużył nadzieje na ciąg dalszy rywalizacji o brązowy medal... o kilka minut. Zwycięstwo bytomian pozwoliło im świętować niespodziewany sukces na tafli lokalnego rywala, ale też nie pomogło uratować klubu. Kilka miesięcy później Polonia na kilka sezonów zniknęła z ekstraligowych aren.

Minęły trzy lata. Na drugim froncie Cracovia dostawała lanie od sosnowieckiego SMS-u II, w barwach którego ogrywali się Kosowski, Rompkowski, Rzeszutko czy Malasiński i poza wspomnieniami nic nie łączyło jej z latami zamierzchłej, bo ponad 50-letniej, chwały. Aż pewnego listopadowego dnia w klubie pojawił się dobry wróż w postaci Comarchu i zaczął się szał świątecznych zakupów. Poziomem pierwszej ligi zachwycili się tacy zawodnicy jak trzykrotny mistrz Polski Karel Horný, czy reprezentacyjny obrońca Oktawiusz Marcińczak. W ślad za nimi podążyli Rączka, Csorich, Ptáček, Pieczerin, a łyżwy z kołka zdjęła legenda klubu - Steblecki. Na taką ekipę nie było już mocnych. Osiągane wyniki nie dość, że zmieniły się w drugą stronę, to jeszcze bramkowy dorobek Pasów trzeba było podnosić do potęgi.


...w 2005 roku Cracovia... Fot. interia.pl
Po powrocie do PLH włodarze klubu dokonali kolejnych wzmocnień i przy Siedleckiego pojawili się m.in. Rafał Radziszewski, Pavel Urban czy czołowy snajper ligi - Dalibor Rímský. Rozbity został nawet tyski Superatak. Cracovię stać było na każdego. I prawie każdy chciał w jej barwach grać. Wyniki osiągane nad Wisłą nie były więc zaskoczeniem. Po sezonie zasadniczym do drugich Tychów drużyna straciła tylko 5 punktów. W półfinale beniaminek odbił się od broniącej mistrzowskiej korony Unii, której trochę krwi napsuł, ale wystarczyły mu 3 mecze z TKH, by na koniec sezonu triumfować w finale pocieszenia i rozpocząć pod Wawelem medalową erę.

Tegoroczny beniaminek nie podążył śladami Polonii - wybrał drogę Cracovii. W wersji oszczędnościowej. Drużyna oparta została o trenera i zawodników niechcianych w innych klubach, z których kilku miała głośne nazwiska i coś do udowodnienia (Drzewiecki, Valušiak, Sucharski) oraz zaciągiem zza oceanu.

Zwłaszcza żonglowanie północnoamerykańskimi hokeistami w lidze, w której z braku alternatywy zawodnicy są przykuci do klubów, wygląda intrygująco. Doszło to tego, że nie można było pożyczyć zagranicznemu koledze pieniędzy, bo nie było pewności, że na dzień następny będzie miał kto je oddać. Na samym początku, z powodów osobistych, wyjechał lider klasyfikacji kanadyjskiej Jared Brown. Na jego miejsce wskoczył Byron Elliott, ale z powodu kontuzji musiał wrócić do Kanady, a klub nie lubiąc próżni podpisał kontrakt z Ryanem Campbellem. Nie lubił też przeciętności - gdy poniżej oczekiwań spisywał się Bobby Preece, został zastąpiony Jamie Milamem, który z kolei okazał się za dobry na naszą ligę, o czym uzmysłowił sobie tuż przed play-offami. Craig Cescon nie lubił natomiast wiceprezesa Domogały i jego rządów i z hukiem wyjechał tuż przed zamknięciem okienka transferowego. Wobec takiego obrotu sprawy, za pięc dwunasta do Katowic przyleciał Samson Mahbod. Jedynie dwóch napastników - Luke Popko i Justin Chwedoruk oraz bramkarz Zane Kalemba wytrwali na tej karuzeli do dnia dzisiejszego.

Mimo tych zawirowań Gieksa spisywała się nad wyraz dobrze - twierdza Satelita, zaraz po sanockiej Arenie, należała do najtrudniejszych do zdobycia, a gdyby liga potrwała ze dwie kolejki dłużej, to zespół ze stolicy województwa wyprzedziłby pewnie dołującą, po latach systematycznego osłabiania, Cracovię.


...i pokonany GKS Katowice. W tle Rudolf Roháček. Fot. gieksiarze.pl
Co nie udało się w sezonie zasadniczym, mogło udać sie w play-offie. Trener Płachta miał niebywałą okazję, by odprawić wicemistrza z kwitkiem. Zwłaszcza, że na skutek zakazu transferowego Pasy nie mogły, tradycyjnie i w ostatniej chwili, wzmocnić składu zagranicznymi zawodnikami. Szansa przeszła jednak koło nosa. W odniesieniu chociażby jednego zwycięstwa nie pomógł własny lód, ani dwa konkursy rzutów karnych, po których w sezonie regularnym przegrany został tylko jeden mecz. Właśnie z krakowianami. Co ciekawe, we wszystkich bojach z Cracovią, żaden wykonywany przez katowiczan karny nie wylądował w bramce. Drużynie zabrakło doświadczenia, by udźwignąć presję.

Zabrakło też innego elementu w hokejowej układance. Zarówno w brązowym Bytomiu jak i brązowym Krakowie na trenerskiej ławce stał ten sam człowiek. Rudolf Roháček. Tym razem stanął po przeciwnej stronie barykady i wyrzucił do kosza kolejny rozdział romantycznej hokejowej historii. Historii, którą sam zaczynał pisać.

0 razy skomentowano :

Prześlij komentarz

Spodobało Ci się, masz uwagi, a może zauważyłeś jakiś błąd?
Proszę, zostaw komentarz :)